KUBA – DZIEŃ 13 – Trynidad, wodospad, konie i cancachara

Przejdź do DZIEŃ 14

Tym razem to Agnieszka miała wstać jako pierwsza i to o 7.00. Wstała jakoś 7.45 tłumacząc się tym, ze właścicielka i tak zrobi śniadanie o 8.30. I to była prawda.
Potem nastąpiło załatwianie taksówki do parku Topes de Collantes. Wcześniej umówiony taksówkarz (za 25 CUC) podniósł cenę do 35 CUC. Aga zaczęła się burzyć, że nie tak się umawialiśmy. Po kilkuminutowych dyskusjach taksówkarz zgodził się na pierwotna cenę
Wyruszaliśmy do parku parę minut po 9. Tym razem naszym pojazdem była stara lada, która wyglądała jakby miała się za chwile rozpaść. A przed nami była kreta górska droga. Kierowca nie szalał, chociaż miał dziwny sposób jeżdżenia. Większość zakrętów brał z pasa po lewej stronie. Na szczęście na Kubie jest mały ruch.

nasza taksówka

 

i nasz kierowca

 

Dojechałyśmy do Topes de Collantes. Jest to miejscowość, z której można się dostać na wodospady Caburni. Bilet wstępu 9 CUC i niby w cenę wliczony jest  napój, ale my za niego zapłaciłyśmy. Pewnie trzeba się upomnieć
Trasa oznaczona jako trudna i teoretycznie czas przejścia to 3 godz. Do wodospadów cały czas się schodzi w dol. Po kamieniach, konarach i niestety tez po błocie, bo dzień wcześniej padało. Widoki wspaniałe, szczególnie na samym początku. 
Zejście, tak jak pisałam nie jest łatwe, trzeba mieć dobre buty z podeszwa, która się nie ślizga. Nam zejście zajęło ok godziny. Najpierw dochodzi się do miejsca z małym wodospadem (Salto del Caburni), gdzie można się wykąpać, a za jakieś 5 min dochodzi się do właściwego wodospadu. Przecudne miejsce, gdzie warto chwile posiedzieć. Co odważniejsi mogą się wspiąć nawet jeszcze wyżej, ale nam jakoś zabrakło odwagi.
No i powrót czyli wejście pod górę. Meczące, szczególnie, że zrobiło się parno. Wchodziłyśmy razem z turystami z Trynidadu i Tobago. Bardzo mili ludzie, z dużym poczuciem humoru. 

zaczyna się nasza wędrówka
plan
ścieżką przez las
i w końcu jesteśmy na miejscu – wodospad Caburni
Aga się leni
wodospad Salto del Caburni
i już jesteśmy po. Zasłużony odpoczynek

 

Cała wycieczka zajęła nam 4 godziny. Do samochodu dotarłyśmy zmęczone, ale zadowolone.
Po drodze nasz kierowca zatrzymał się na Mirrador, którego nazwy nie pamiętam. Dużo lepszy punkt widokowy niż poprzedniego dnia. Naprawdę warto tam wejść, bo widać Trinidad, góry i morze.

widok z Mirrador
w oddali widać Peninsula Ancon
tych ptaszków było w tym miejscu pełno
 turyści wszędzie zostawiają po sobie pamiątki
w drodze powrotnej:
Niebezpieczne zakręty. Zachowaj ostrożność
Uwaga! Sprawdź stan techniczny swojego samochodu
a łażące po drodze zwierzęta, to normalka
Po powrocie miałyśmy zaplanowana wycieczka konna na plantacje trzciny cukrowej. Podstawili nam konie, ruszyliśmy, Aga coś dyskutuje z przewodnikiem i po jakiś 2 min schodzi z konia i każe mi też schodzić. Okazało się, ze znowu próbowali nas oszukać. Przewodnik chciał zedrzeć z nas 15 CUC.  Po dyskusjach, telefonie do szefa stanęło na 12 CUC od osoby.
Wycieczka była naprawdę udana. Przewodnik dużo opowiadał, wyjaśnił nam różnice miedzy gatunkami mango. Nawet dal nam parę do spróbowania (rosły przy drodze). 

w drodze na przejażdżkę
i już sama przejażdżka
nasz przewodnik

 

Po jakieś godzinie dojechaliśmy na plantacje. Tam wyciśnięto nam sok z trzciny cukrowej i mogłyśmy spróbować jak to smakuje. Wbrew pozorom, nie jest słodki, ale smakował nam. Zabawne było to, że gdy już odjeżdżaliśmy podeszła pani, która dała nam ten sok i kazała nam zapłacić po 1 CUC, mimo, że wcześniej miał być wliczony w cenę wycieczki. Już się nie kłóciłyśmy. Powrót zajął nam też ok godz. Była to fajna wycieczka i polecam.

na plantacji trzciny cukrowej
 łodygi trzciny cukrowej
maszyna do wyciskania soku
i sam proces wyciskania
i w końcu próbujemy, jak smakuje

 

Po powrocie z koni prysznic i pozostało nam czekanie na obiad przygotowany przez właścicielkę casy. Zamówiłyśmy langustę, tym razem za 10 CUC. Była pyszna, lepsza niż ostatnim razem.

nasza kolacja

 

Potem jeszcze wyjście na drinka, żeby nie zaniżyć średniej tego wyjazdu. Tym razem wybrałyśmy się do Cancachara i tam zamówiłyśmy drinka o tej samej nazwie. Miejsce z fajną muzyką graną na żywo, a drink był uzupełnieniem tego dobrego dnia. I w dobrych humorach poszłyśmy spać. 

czy muszę tłumaczyć?
Aga – zrelaksowana
a tak to wygląda na żywo

a tą piosenkę usłyszałyśmy na wejściu. 
I w czasie pobytu na Kubie słyszałyśmy ją bardzo często

Przejdź do DZIEŃ 14

0 thoughts on “KUBA – DZIEŃ 13 – Trynidad, wodospad, konie i cancachara

  1. Czy to prawda, że jadąc na Kubę indywidualnie trzeba na lotnisku pokazać celnikom czy ma się odpowiednią ilość pieniędzy na cały wyjazd? Takie opowieści krążą w internecie.

  2. Na kase trzeba jednak wszedzie uwazac, na calym swiecie i kazdym kroku. Ech.
    BTW uwielbiam ten sok z candy cone 🙂

Skomentuj Aleksandra Taskin Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *