MAROKO- pustynna przygoda

//wyjazd odbył się w lutym 2020 roku

Zapraszam na mojego fb: https://www.facebook.com/olazplecakiem/
Instagram: @olazplecakiem

Gdy planowałyśmy, razem z Agnieszką, podróż do Maroka miałyśmy ciut inną wizję tej podróży. Ja, pamiętając swoją pierwszą podróż do tego kraju, chciałam zwiedzić północ i królewskie miasta, Agnieszka chciała południe. W końcu uzgodniłyśmy, że połączymy jedno i drugie.

Skoro ustaliłyśmy, że będziemy na południu, to oczywiste stało się jasne, że pojedziemy na pustynię. Początkowo nie uśmiechała mi się ta opcja, bo w przeciwieństwie do Agnieszki, na pustyni byłam już dwa razy (w 2012 na pustyni Daszt-e Lut w Iranie, a rok wcześniej czyli w 2019 w Wadi Rum w Jordanii), a po obejrzeniu zdjęć na necie, Sahara nie wydawała mi się interesująca. Jednakże, Agnieszka nie widziała pustyni, więc zapadła decyzja – jedziemy.

Organizacja wycieczki na pustynię

Jak tylko zapadła ta decyzja zaczęłyśmy organizować pobyt na pustyni.

Załatwiając ten trip postawiłam na sprawdzony w Jordanii sposób czyli na booking znajdowałam campy i numery telefonów do nich, a następnie do każdego campu wysyłałam wiadomość na Whats up. W wiadomości pytałam się o nocleg dla dwóch osób oraz możliwość zorganizowania wycieczki. Gdy otrzymywałam wiadomość, że mogą zorganizować trip, to pytałam się o cenę i co jest wliczone w cenę. I tak zaczynały się dłuuuuugie negocjacje 🙂

Do Merzouga chciałyśmy przyjechać z Fez, więc zakładałyśmy, że będziemy późnym wieczorem. Zatem w cenie tripu chciałyśmy:

  • możliwość późnego przyjazdu do Merzouga
  • dwa noclegi, początkowo zakładałyśmy, że jeden będzie w hotelu w Merzouga
  • przejażdżka wielbłądami
  • wizyta w wiosce nomadów oraz zobaczenie jak się robi berberską pizzę
  • lunch w postaci tej pizzy
  • zachód słońca
  • kolacja i i dwa śniadania
  • muzyka przy ognisku
  • wizyta w oazie

Ostatecznie wybrałyśmy Morocco Dreams Tours. Tak jak pisałam negocjacje były długie. Nawet wstępnie umówiłam się z innym organizatorem, ale w pewnym momencie odezwał się Hassan i negocjacje zaczęły się od nowa. Trwały dwa dni 🙂 Gdy już dogadaliśmy się co do ceny i co jest w tą cenę wliczone, ja swoim zwyczajem podsumowałam wszystko w stylu „zatem w cenie… mamy zapewnione….” oraz dołączyłam zdjęcia campu, które mi wysłał. Okazało się, że w tej cenie to nie ten camp, tylko inny w niższym standardzie. Wkurzyłam się i zerwałam negocjacje. No i zaczęło się od nowa. Znowu negocjacje, ale tym razem o luksusowy camp. W końcu udało się. Cena bardzo dobra, camp luksusowy, maiłyśmy wszystko co chciałyśmy plus quady. Oczywiście swoim zwyczajem znowu zrobiłam podsumowanie: „w cenie… mamy…. camp z tego zdjęcia i tego zdjęcia”. Hassan potwierdził, więc miałyśmy zaklepany super camp za super cenę 🙂

W drodze do Merzouga

Już tydzień przed przyjazdem do Maroka, Hassan upewniał się czy nie zrezygnowałyśmy. Spytał się także czy nie wolałybyśmy od razu jechać na pustynię i tam mieć pierwszy nocleg, zamiast jednej nocy w hotelu w Merzouga i jednej nocy na campie na pustyni. Wolałyśmy 🙂

Pierwszego dnia w Maroku, także dostałam wiadomość czy jesteśmy na miejscu i czy przyjedziemy do Merzouga. Zatem miałyśmy pewność, że nas nie wystawią 🙂

Do Merzouga jechałyśmy wynajętym samochodem z Fez. Wyjechałyśmy około 9, droga powinna nam zająć 7-8 godzin, ale nie byłybyśmy sobą, gdybyśmy się nie zatrzymywały w co ciekawszych miejscach. Do Merzouga dojechałyśmy po 21. Już około godziny 15 Hassan wysyłał wiadomości typu „gdzie jesteście”, „dlaczego jeszcze was nie ma”, „czemu tak długo”, „wyślij waszą lokalizację”, itd., itp. Było to irytujące, chociaż z drugiej strony przestałyśmy się obawiać, że nikogo w Merzouga nie zastaniemy.

Na 50 km przed Merzouga zatrzymałyśmy się jeszcze na kolację, bo w czasie negocjacji zapomniałam ustalić czy dostaniemy tą kolację. W związku z tym w Merzouga zjawiłyśmy się, tak jak wcześniej napisałam, po 21. Wcześniej dostałyśmy na Whats Up lokalizację, więc bez trudu znajdujemy naszych przewodników.

Przewodnicy, dwaj bardzo młodzi mężczyźni ubrani w długie niebieskie szaty z białymi turbanami na głowach, zabierają nas do hotelu w Merzouga, gdzie zostawiamy samochód. Walizki przerzucamy do samochodu naszych przewodników i ruszamy na pustynię. Droga trwa jakieś 20 minut.

Po przybyciu na miejsce dostajemy prywatny, ogromny namiot z wielgachnym łóżkiem i kilkoma mniejszymi oraz prywatną łazienką z ubikacją. Okazało się, że oprócz nas w obozie są cztery Hiszpanki oraz para Niemców.

Ku naszemu zaskoczeniu zostajemy zaproszone na kolację, a po kolacji na ognisko ze śpiewami i tańcami. Kolacja, której się nie spodziewałyśmy, była bardzo dobra, podana przez kelnerów w namiocie, który pełnił rolę jadalni. Francja elegancja 🙂

Natomiast ognisko, to już był czas zabawy i rozmów. Towarzystwo Hiszpanek sprawiało, że było śmiesznie i na luzie. Młodzi przewodnicy opowiadali dowcipy nie najwyższych lotów, ale można było się pośmiać. Starsi byli bardziej poważni i miało się wrażenie, że rola zabawiaczy turystów raczej nie jest ich wymarzonym zajęciem. Ale grali pięknie na tradycyjnych instrumentach nomadów. Jedyne co mi się nie podobało to tańce, ale też nie lubię robić z siebie małpki. No cóż, też jestem starszą panią 🙂 W dodatku zakładałam, że będą to tańce berberyjskie, a nie nasze.

Po jakiś dwóch-trzech godzinach zabawy przy ognisku idziemy do naszego namiotu spać. Noc okazała się bardzo zimna, temperatura spada do około 5 stopni, w namiocie nie ma ogrzewania, ale na szczęście w łóżku czeka na nas podgrzewany kocyk. Więc w nocy nie marzniemy, w przeciwieństwie do nocy spędzonej na Wadi Rum.

Na pustyni

Wstajemy na tyle wcześniej, żeby zobaczyć wschód słońca. Niestety tego ranka niebo jest pochmurne i wschód słońca nie zachwyca.

Następnie idziemy na śniadanie. Typowe marokańskie robione dla turystów czyli jajka, jogurt, serki, miody i dżemy.

Po śniadaniu mamy wyruszyć wielbłądami do wioski berberskiej. Czekając na przewodnika i wielbłądy urządzamy sobie ślizganie z górki na snowboardzie (a może sandboardzie?). Było kupę zabawy i śmiechu. Agnieszce się to bardzo spodobało i żałowała, że górka jest taka mała, a ja uważałam, że jest w sam raz, a nawet jest ciut za duża ?

W końcu doczekałyśmy się na wielbłądy. Naszym przewodnikiem i jednocześnie opiekunem został Youssef zwany przez nas Africa. Droga do wioski zajęła około 30-40 minut.

Po dotarciu na miejsce Youssef oprowadza nas po obozowisku, tłumaczy nam przeznaczenie każdego namiotu i opowiada nam o życiu Nomadów. Sam, jako dziecko, był Nomadem, więc sporo się dowiedziałyśmy. Okazało się, że te kilka szałasów należy do jednej rodziny i pełnią różne funkcje czyli jest i sypialnia, kuchnia, jadalnia, miejsce na wypoczynek itd. Szałasy są zbudowane ze wszystkiego co było pod ręką czyli z jakiś kijów, krzaków, desek, a nawet ubrań i płacht folii. Następnie zostałyśmy poczęstowane herbatą i orzeszkami. Po tym poczęstunku dostałyśmy czas wolny, mogłyśmy swobodnie poruszać się wśród namiotów naszej gospodyni oraz jej sąsiadów (wioskę stanowiły 3 rodziny).

Potem nasza gospodyni przyrządziła berberską pizze. Oczywiście przez cały czas przyglądałyśmy się temu procesowi. Żałowałyśmy, że Berberyjka nie zna angielskiego, bo nie mogłyśmy zadawać pytań (Youssef w tym czasie wypoczywał :)) Co mnie uderzyło, to to, że tam się nic nie marnuje. Każdy okruszek, każda kropla wody jest wykorzystywana. Jeśli zostają jakieś okruszki, to dostaną je kury. Woda jest na wagę złota, więc nikt nie pomyśli, żeby ją ot tak wylać. Myślę, że jeśli ktoś chce w domu wprowadzić ideę „Zero Waste”, to może się wybrać na praktyki do Berberów ?

Po posiłku ruszyliśmy dalej, w stronę oazy. Po około pół godziny jazdy po przepięknych wydmach docieramy do celu. Oaza ładna, ale bez zachwytów. Po jakimś czasie dołącza do nas dwóch Młodych, którzy poprzedniego dnia odbierani nas z Merzouga. Przyjeżdżają na quadzie. Jednym quadzie!

No i tu nastąpiło moje rozczarowanie. Myślałam, że jazda na quadach będzie polegać na tym, że samodzielnie będziemy jeździć. Niestety nie. Panowie uznali, że kobiety nie potrafią i dostałyśmy kierowcę. Hassana.

Każda z nas, z osobna, została zawieziona na najwyższą wydmę w pobliżu oazy. Jazda była szalona i wyraźnie było widać, że Młody próbuje nas wystraszyć, tak, żebyśmy krzyczały ze strachu. Źle trafił. Uwielbiam szybką jazdę, a jazdę na quadzie szczególnie. Było super ?

a tu mała próbka

Na wydmie spędziłyśmy sporo czasu. I z tej wydmy oglądałyśmy przepiękny zachód słońca. Przez długi czas byłyśmy same, więc mogłyśmy urządzić sobie szaloną sesję zdjęciową. Dopiero na sam koniec przyjechał nasz kierowca i zabrał nas do obozu na kolację. Tym razem jazda była jeszcze bardziej szalona, bo wracaliśmy w trójkę. Na jednym quadzie po wydmach z szalonym kierowcą zatem była to prawdziwa jazda bez trzymanki. Ponownie napiszę: było super ?

W obozie czekała na nas kolacja i wypoczynek. Okazało się, że nie ma innych gości, więc było na luzie, bez spiny. Nie było starszych, Młodzi wyluzowali i można z nimi było na spokojnie porozmawiać i pożartować.

Rano ponownie oglądałyśmy wschód słońca i tym razem był przepiękny. Obóz powoli się pakował, bo przez kolejny tydzień nie mieli mieć gości. Zostało niewiele osób z obsługi, więc czułyśmy się bardzo swobodnie. Pozwoliłyśmy sobie na długą sesję zdjęciową.

Po śniadaniu Hassan spytał się nas czy wolimy wracać na wielbłądach czy quadem. Oczywiście wybrałyśmy quad. Wielbłądów miałyśmy dosyć. Nasze walizki pojechały samochodem, a my po śniadaniu ruszyłyśmy w stronę Merzouga. Znowu była szalona jazda. Było kupę śmiechu, bo Hasssan robił wszystko, żeby nas przestraszyć i zrzucić z quada 🙂

Po dotarciu do hotelu, spakowałyśmy walizki do samochodu i poszłyśmy się rozliczyć. Miesiąc wcześniej, w czasie negocjacji cenowych Hassan rzucił hasło, że jak nie będzie nam się podobać, to nie będziemy musiały płacić. Wtedy odpowiedziałam, że to oczywiste, że nie będzie nam się podobać. No cóż… przy płaceniu zapomniałam o tym, że miałam udawać, że mi się nie podobało. Podobało nam się bardzo, więc nie żałowałyśmy ani jednego euro. Potem nastąpiło podziękowanie za super organizację tripu, pożegnanie i obietnica, że nikomu nie zdradzimy ceny jaką płaciłyśmy 🙂

PODSUMOWANIE

  • Cały pobyt na pustyni zorganizowało Morocco Dreams Tours. Najlepiej kontaktować się z nimi poprzez Whats up, na e-maile mogą nie odpowiadać. Telefony macie na stronie, ale ja korzystałam z tego telefonu: +212 666 341 603 (Hassan)
  • Przy negocjacjach dokładnie napiszcie czego chcecie, a na koniec, po ustaleniu ceny podsumujcie wszystkie ustalenia.
  • Poproście o zdjęcia campu. Mają ich kilka i od tego zależy cena. Żeby się nie okazało, że płacicie za luksusowy camp, a dostajecie ten mało luksusowy. Po ustaleniu ceny, warto w podsumowaniu wrzucić zdjęcia campu, na który się umówicie.
  • My skorzystałyśmy z tego luksusowego campu. Namioty były duże, miały osobną łazienkę z ciepławą wodą oraz ubikację. W nocy było bardzo ciepło, bo na wyposażeniu był elektryczny koc. W samym namiocie było bardzo zimno, zatem warto zabrać ze sobą ciepłe ubrania.
  • Jeśli chcecie zjeżdżać na snowboardzie z dużej górki ustalcie to w negocjacjach. My tego nie ustaliłyśmy, więc zjeżdżałyśmy z malutkiej górki, w obozie. Ja nie żałuję, ale Agnieszka była lekko rozczarowana.
  • Jeżeli chcecie jeździć na quadzie samodzielnie, to ustalcie to w negocjacjach. Mi trochę tego brakowało, chociaż jazda z szalonym kierowcą była super.

Czy polecam pobyt na pustyni? TAK 🙂

Chcesz pojechać do Maroka? Skorzystaj z mojego planu

Jeśli masz więcej pytań zapraszam do kontaktu:
email: taskin@olazplecakiem.pl
fb: https://www.facebook.com/olazplecakiem/

9 thoughts on “MAROKO- pustynna przygoda

  1. Ale miałyście świetną wycieczkę! 🙂 My byliśmy w Maroku na początku 2019 roku, jednak na pustynię nie dotarliśmy, a wygląda to na bardzo fajną opcję. Mnóstwo cennych porad w kwestii noclegów i negocjacji – weźmiemy je na pewno pod uwagę przy okazji planowania kolejnej podróży do tego kraju. Dzięki wielkie za ten wpis! 🙂

  2. Kawał ładnej przygody, pomimo faktu, że nie jest to wycieczka w moim stylu, jestem pewny, że kapitalnie się bawiłyście. Dzięki za sporo przydatnych informacji – może się kiedyś przydadzą 😉

  3. Bardzo pozytywnie wspominam swoją wyprawe na wydmy Shary w Maroku 🙂 Niezapomniane przeżycie, które zapamiętam na długo. Chodzi za mna wyprawa na Saharę z terenu Tunezji – podobno jest jeszcze ciekawiej 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *