DZIEŃ 6 – Sukhothai

Tak jak wczesniej pisalam, pobudka nastąpiła późno. Potem jakies sniadanie, jak zwykle gdzies na straganie.
Szukamy tuk-tuka, ale ceny wydały nam się przesadzone, wiec postanowiłyśmy pojechać na dworzec autobusowy i sprawdzić godziny odjazdu i ceny autobusu do Chang Mai. Tym razem złapałysmy tuk-tuka z sympatycznym kierowca, wiec poprosiłyśmy, żeby poczekał na nas i potem nas podwiózł na Stare Miasto Sukhothai. Sprawdziłyśmy odjazdy i ruszyłyśmy na zwiedzanie.

Aga targuje się z tuk-tukowcem
i już jedziemy tuk-tukiem
Stare Miasto najlepiej zwiedzać na rowerze, wiec wypożyczyłyśmy dwa rowery (każdy po 30BHT za dzień). Agnieszce dostało się różowe turbo. Brakowało tylko jej kolorowych wstążeczek przy kierownicy.
stare miasto – jak nowe 😉
i nasze wspaniałe pojazdy
To był naprawdę bardzo przyjemny dzień. Park Historyczny (110BHT) jest bardzo duży, co chwile mija się jakieś Waty czy to mniejsze czy większe. Największy i najciekawszy, to Wat Mahathat (ja go nazwalam Manhatan) z wieloma posagami Buddy.
Wat Traphang Thong
i wszędzie Buddy
Wat Si Sawai
i detale na nim
Wat Mahathat
Posągi Buddy są ogromne
a tu popularny sposób robienia zdjęć
 spotkałyśmy nawet mnicha
który w pewnym momencie zaczął się rozbierać
Aga przegląda zdjęcia, a zza drzewa zagląda Budda
zwiedzanie rowerem – to jest to 🙂
Potem ruszyłyśmy do wat Saphan Hin(100 BHT) z olbrzymim posagiem Buddy, gdzie Aga postanowiła sobie zrobić zdjęcie siedząc na dłoni Buddy. To była najszybsza wspinaczka i najszybsze zdjęcia i oczywiście najszybsze zejście w historii świata. Całość zajęła może 30 sek. Jeśli Budda jej nie pokaże za tą profanacje, to…. Chociaż patrząc co mi się przydarza (a pisząc tego posta jesteśmy już na 11 dniu), to ona profanuje, a na mnie mszczą się bogowie.
antena musi być
przed Watem spotkałyśmy Wietnamkę, która poprosiła nas o zdjęcie
i już Budda zagląda przez szparę
ogromny Budda
ołtarz ofiarny
takich przepięknych drzew w Tajlandii jest mnóstwo
najszybciej robione zdjęcia…
…i od razu widać jak ogromny jest ten Budda
Po Wat Saphan  ruszyłyśmy do kolejnego Watu, niestety nazwy nie pamiętam. Wat miał być czynny do 17, my byłyśmy ok 17.30. Okazało się, ze kasy biletowe są zamknięte, ale szlaban jest podniesiony. I tak samotnie, za darmochę, ruszyłyśmy na szczyt pagórka (bo góra to raczej nie była). Chwile tam posiedziałyśmy, aż wygonił nas deszcz. Jak zwykle w Tajlandii na wieczór zaczyna padać.
podejście pod Wat
duży i mały Budda
Został nam ostatni Wat, którego wcześniej nie mogłyśmy znaleźć. Tym razem drogę do niego znalazłyśmy, znalazłyśmy nawet słonie w Wat Sorasak. Ale gdy ruszyłyśmy w stronę naszego zagubionego Watu lunęło. Prawdziwe oberwanie chmury. Wiec szybki nawrot i pojechałyśmy już oddać rowery.
Wat Sorasak i słonie
Padało tak mocno, ze nawet nie próbowałyśmy szukać transportu powrotnego, po prostu pomyślałyśmy, ze weźmiemy ten deszcz na przeczekanie w jakimś Guesthousie. Hmmm… deszcz też tak pomyślał i nie dal się przeczekać. Na szczęście właściciel guesthousa zlitował się i za oplata (300BHT) podwiózł nas do naszego domu.
Na miejscu kolacja ze straganu. Tym razem rożne przysmaki z kurczaka na patyczkach, coś w stylu szaszłyków. A przysmaki oprócz udek i skrzydełek, to oczywiście skora, żołądki, wątróbki itp. Pychotka.
I spanie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *