Pobudka bardzo wcześnie, bo o 7.00 miałyśmy transport do Gumri. Na plac z maszrutkami podwiózł nas Nodaro i to on pomógł nam kupić bilety.
Nasz plan na dziś był taki: przejazd do Gumri, stamtąd do Vanadzor i do Alaverdi. W Alaverdi miałyśmy poszukać noclegu. Miała to być baza wypadowa do zwiedzenia monastyrów Hagapat i Sanahin.
Busik z palcu wyruszył parę minut po 7, ale zbieranie pasażerów trwało chyba z 1,5 godziny. Ciągle się zatrzymywał, zawracał, ktoś wsiadał, by za chwilę wysiąść. Przed samą granicą kierowca nawet odwoził pod sam dom. No po prostu prywatna taksówka 🙂
Samo przejście przez granicę bez niespodzianek. Jedynie strażnik po armeńskiej stronie oglądał każdą stronę w paszporcie, ale raczej z ciekawości, jak wyglądają pieczątki 😉
W Gumri byłyśmy gdzieś w okolicach godz. 11 i na maszrutkę do Vanadzor musiałyśmy poczekać 2 godziny. Bilet na maszrutkę kupuje się na stacji w okienku. Czekając na maszrutkę postanowiłyśmy zmienić plany czyli już w Vanadzor złapać taksówkę, objechać monastery i jechać nad jezioro Sevan. W ten sposób miałyśmy zaoszczędzić 1-2 dni, przez co miałyśmy mieć więcej czasu na Iran.
Sam przejazd maszrutką nie należał do najwygodniejszych. Maszrutka była załadowana po sam dach, nie miałyśmy gdzie dać swoich plecaków, więc gdzieś tam plątały się nam pod nogami. Na szczęście współpasażerowie, w przeciwieństwie do kierowcy, okazali się bardzo mili i pomocni.
Luzu nie było 🙂
Gdy dojechałyśmy na miejsce, okazało się, że już czeka na nas taksówkarz, który chce nas zabrać do Alaverdi. Ciekawe skąd wiedział, że pierwotnie chciałyśmy tam jechać???
Po krótkiej dyskusji, targowaniu dogadałyśmy się, że ma nas zawieść do monastyrów Hagapat i Sanahin, a nastepnie nad jezioro Sevan.
po drodze miałyśmy rewelacyjne widoki
niektóre budynki mijane po drodze straszyły
miasteczka w dolinach
że w tak przepięknym miejscu mogą stać tak okropne blokowiska
łazik 😉
Ruszyłyśmy najpierw do Monastyru Sanahin. Sanahin znaczy „starszy niż tamten” i mają tu na myśli Monastyr Hagpat. Zatem Sanahin datuje się na X wiek, był ważnym ośrodkiem kulturalnym i naukowym, w miejscowej akademii uczono przedmiotów humanistycznych i medycznych. W XIII wieku monastyr został spustoszony przez Mongołów. Był kilkakrotnie odnawiany.
Monastyr Sanahin jest klimatyczny. Pomieszczenia są mroczne, z grobami na ziemi. To wszystko robi niesamowite wrażenie.
plan Monastyru
pierwsze wrażenie d…. nie urywało, ale po wejściu do środka…
urwało 😉
te płyty na ziemi, to nagrobki…
i chodząc, nie sposób ich nie nadepnąć
w jednym z pomieszczeń są informację w języku Braille’a
na terenie monastyru jest grób rodzeństwa, które zginęło w wypadku samochodowym
Kolejnym naszym punktem był Monastyr Hagapat. Droga do monastyru prowadzi serpentynami, a widoki są rewelacyjne.
Hagpat wznosi na wzgórzu, z oddali widać panoramę jakiegoś miasta z brzydkimi blokowiskami. Sam monastyr pochodzi z X wieku, założył go święty kościoła ormiańskiego – św. Niszan. Okres świetności przypada na XI wiek, kiedy w klasztorze Hagpat i Sanahin mieszkało pół tysiąca mnichów.
Hagpat zostało częściowo zniszczone w 11130 roku przez trzęsienie ziemi.
Monastyr składa się z kilku budynków i trzeba na zwiedzanie poświęcić trochę czasu. My miałyśmy 1,5 h i to było stanowczo za mało, ale czas nas poganiał bo chciałyśmy jeszcze za dnia zdążyć nad jezioro Sewan. I tu mała rada. Nie popełniajcie tego błędu. Warto się w tych okolicach zatrzymać na dużej.
i już widać Hagpat
i znowu nagrobki robiące za chodnik
kościół św. Niszana
chaczkar św. Zbawiciela – jeden z najcenniejszych rzeźbionych krzyży w Armenii
obejście kościoła św. Niszana
pojemniki na… wino(?)
na parkingu zobaczyłybyśmy samochody z polskimi rejestracjami,
a na szybie jednego z nich taki napis.
Zgadzacie się z tym?
Ruszyliśmy nad jezioro Sewan. Droga długa, bo coś ponad 2 godziny. Początkowo planowałyśmy pojechać nad wschodnie wybrzeże jeziora, bo wyczytałam, że ta część jest rzadziej uczęszczana. Nasz kierowca nie potrafił tego zrozumieć, ciągle nas namawiał na tą typową, turystyczną stronę. I namówił nas. Moim zdaniem zrobił to bardzo sprytnie. Gdy byliśmy po wschodniej stronie ciągle mówił, że tu nic nie ma, nikt tu nie mieszka i, że nie znajdziemy tu noclegu. Za to po drugiej stronie jest wszystko. Na potwierdzenie tego jego „nic tu nie ma” pokazywał nam opuszczone budynki. Trochę się tego wystraszyłyśmy, bo w dodatku zbliżał się wieczór i robiło się ciemno. Po jakiś 15 min zmieniłyśmy zdanie i kazałyśmy się wieźć na drugą stronę. I tu już nastąpiło standardowe: „mam znajomego, który ma ośrodek, gdzie tanio was przenocuje, nakarmi, itp”. Zawiózł nas na wspomniane miejsce. Cena okazała się mało atrakcyjna, ale po długich negocjacjach stanęło na 3000 AMD za pokój.
Aha. Gdy dotarłyśmy na miejsce, to pogoda się popsuła. Było zimno, zaczął padać deszcz. A na następny dzień miałyśmy zaplanowane plażowanie :]
Świetne widoki! Sama wybrałabym się w takie miejsca. Ciekawy post i oczywiście czekam już na następny 🙂
http://wiktoria-turkot.blogspot.com/