HO CHI MINH

//tekst napisała Agnieszka (jest przerobiony przeze mnie) – dzięki Aga 🙂
Do Sajgonu dotarłyśmy ok. 22. Zza szyby autobusu witały nas neony, kolorowe reklamy i zgiełk dużego miasta. Wszystko tętniło życiem mimo później pory. Przy bocznych uliczkach gotowały się zupy, smażył ryż, a miejscowi i turyści zajmowali miejsca przy niewielkich stolikach z krzesełkami jak dla przedszkolaków.
My, jak zwykle w nowym mieście, ruszamy na poszukiwania noclegu. Chodzimy od hotelu do hotelu i za każdym razem jesteśmy odsyłane z kwitkiem, bo wszystko zajęte. A jeśli dostępne to albo ślepy pokój (bez okien), albo straszne warunki. W końcu znajdujemy hotel, który wg Agnieszki jest ok (no, bo jak zwykle to ona lata po pokojach). Długo trwają pertraktacje co do ceny, ale dogadujemy się. Zatem zabieramy plecaki i idziemy na 3 piętro. Otwieramy drzwi i… zaczynamy się kłócić. I nie, nie o standard pokoju, ale o łóżko (było jedno, dosunięte do ściany), a dokładnie, która będzie spała od ściany. Nasza największa kłótnia na tym wyjeździe (ale nie pierwsza ;)) Nie dogadujemy się. Ja jestem wściekła, Agnieszka jeszcze bardziej. Sytuacja o tyle niezręczna, że przecież pół godziny targowałyśmy się o dobra cenę, a teraz chcemy rezygnować. Agnieszka zagniewana mówi, że nie będzie robić z siebie wariata, więc, to ja mam się tłumaczyć, a potem sama będę latać po hotelach, a ona zostanie z plecakami. I dobrze! Nie miałam zamiaru odpuszczać. W recepcji tłumaczę, że pokój śmierdzi papierosami i ruszamy na dalsze poszukiwanie hotelu. Po 20 minutach złość mi przeszła, szczególnie, że nic nie mogłam znaleźć. Już zastanawiałam się jak z twarzą wrócić do hotelu z łóżkiem dosuniętym do ściany. No i jak przyznać rację Agnieszce?? Na szczęście zaczepia nas jakaś kobieta, która macha na nas i krzyczy, żebyśmy poczekały na nią. To właścicielka hotelu, który był tak ukryty, że nawet nie zwróciłyśmy na niego uwagi. I okazuje się, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.Naprawdę trafiamy super, bo pokój (z dwoma oknami!) był w samym centrum, z dala od zgiełku ulicy, a właścicielka i jej rodzina bardzo mili i uczynni. W dodatku cena ok. czyli 13$. Kiedy w międzyczasie pytałyśmy się o nocny rynek, właścicielka prawie odpaliła skuter i chciała nas zawieść na drugi koniec miasta. W dodatku nasze bagaże zostały wciągnięte na górę za pomocą wciągnika, więc ominęło nas męczące wnoszenie tych tobołów na 3 piętro. I tak zakończył się ten dzień, bo po zakwaterowaniu i odświeżeniu się padłyśmy na twarz.
polecamy ten hotel

Następnego dnia miałyśmy wykupioną wycieczkę po Mekongu. Tu szczegóły: >>>KLIK<<<

Po powrocie z rejsu ja leczyłam nogę (wdało mi się zakażenie w ranę, której nabawiłam się parę dni wcześniej), a Agnieszka buszowała w okolicach hotelu, odkrywając miejscowe przysmaki i obserwując życie nocne Sajgonu. 
Kolejny dzień. W planie na ten dzień mamy podróż w czasie – dzień historyczny, czyli Muzeum Wojny Wietnamskiej i tunele Viet Congu. Rano, po śniadaniu, spacerkiem idziemy w kierunku muzeum. W drodze napotykamy ludzi grających w badmintona, a w jednym z parków (w Sajgonie jest pełno parków) kilkanaście grup dzieci z animatorami. Jak zdążyłyśmy zauważyć mieszkańcy Sajgonu bez względu na wiek lubią spędzać czas w aktywny sposób w miejskich parkach.
dzień zaczynamy od śniadania
a to “nasza” restauracja
i pho bo 🙂
w drodze do muzeum… istny Sajgon 😉
Wietnamczycy lubią spędzać czas na świeżym powietrzu
Docieramy do muzeum. Muzeum powstało w 1975 i gromadzi wszelkie dowody, pozostałości i pamiątki po wojnie, a jej głównym zadaniem, jak napisano w ulotce, jest przeciwstawianie się wojnie i angażowanie dla pokoju na świecie. 
Przed budynkiem stoi ustawiony sprzęt jaki był wykorzystywany w trakcie wojny, m.in. samoloty, bombowce, helikoptery czołgi. W środku muzeum znajdują się dokumentacje fotograficzne wielu dziennikarzy różnych narodowości, którzy zginęli w czasie wojny, zdjęcia ukazujące m.in. następstwa masakry w My Lai. Na jednym piętrze znajduje się wystawa fotograficzna zawierająca prace japońskich fotoreporterów Bunyo Ishikawy i Nakamura Goro. Znajdziemy tu także antywojenne grafiki, zdjęcia, plakaty które pokazują jak świat manifestował swój sprzeciw dla wojny wietnamskiej. Na samym końcu znajdują się statystyki dotyczące wojny. Każde, zdjęcie, plakat czy grafika opatrzona jest opisem w różnych językach, czasami głębokimi przemyśleniami reportażystów skłaniającymi zwiedzającego do zadumy. W muzeum jest wiele dokumentów potwierdzających okrucieństwo wojny. Oczywiście większość pokazuje okrucieństwo amerykanów wobec wietnamskiej ludności cywilnej. 
Z muzeów, które widziałyśmy w Wietnamie to naprawdę robi wrażenie. Wszystko starannie i ciekawie opisane, opatrzone zdjęciami i eksponatami. Naprawdę można wsiąknąć na kilka godzin i wychodzi się bardzo rozemocjonowanym tym co się zobaczyło.
Muzeum Wojny

czasami warto zdać sobie sprawę, że wojna ma niejedno oblicze… i czasami “Ci dobrzy” okazują się tymi “złymi”

ironia?
Po południu pojechałyśmy na wycieczkę do tuneli Cu Chi znajdujących się 70 km od Sajgonu. Wycieczkę wykupiłyśmy w agencji The Sinh Tourist i jest dopełnieniem tego, co widziałyśmy w Muzeum Wojny. Tunele były używane przez żołnierzy Viet Congu jako kryjówki podczas wojny, w trakcie walk, a także bombardowań. Jeśli chcecie się dowiedzieć więcej na temat tych tuneli polecam ten artykuł: http://www.nowastrategia.org.pl/walczyc-mozna-ziemia-tunele-cu-chi-wojny-wietnamie/
Przewodnik pokazał nam jak wyglądają zakamuflowane wejścia do tunelu i pułapki na wroga. Była możliwość schowania się w takim tunelu, a także przejścia przez kawałek, który jest specjalnie zaadoptowany dla turystów (jest poszerzony!). Nie polecam ludziom cierpiącym na klaustrofobie, bo w środku jest ciasno i ciemno.
zaczyna się standardowo
pułapki
w tunelu
Na terenie kompleksu przygotowane są eksponaty pokazujące jak wyglądała organizacja życia na terenie tuneli, np. kuchnia, magazyn, wyrób broni, warsztat szewca.
Jednym z punktów wycieczki była także możliwość strzelania z broni AK47 lub MK16. Co ciekawe na początku huk wystrzału jest przerażający, człowiek się wzdryga i ma ochotę szukać schronienia przed zagrożeniem, dopiero po chwili zaczyna się adaptować do wystrzałów i przechodzi nad nimi do porządku dziennego. Straszne jak szybko człowiek obojętnieje i dostosowuje się do sytuacji.
Głównym pożywieniem w Cu Chi podczas wojny była gotowana tapioka, którą dostaliśmy do degustacji. Pod koniec wycieczki odbyła się także krótka projekcja filmu o wojnie.
szewc
tapioka
Po powrocie, wieczorem udałyśmy się na spacer po pięknie oświetlonym Sajgonie. I czy to w dzień czy w nocy Sajgon tętni życiem. Fajnie jest wieczorem wyjść do pobliskiego parku, bo kwitnie tam życie kulturalne – występy, koncerty, gry; młodzież na ulicach spotyka się ze znajomymi, a studenci którzy chcą podszlifować swój angielski sami zaczepiają turystów, żeby porozmawiać. 
Ostatni dzień tuż przed wylotem spędziłyśmy na włóczeniu się bez celu po mieście, obserwując życie codzienne Wietnamczyków. W parku odbywały się kursy salsy, tango dla seniorów, fitness; niektórzy Wietnamczycy zmęczeni żarem lejącym się z nieba ucinali sobie drzemki. I co ciekawe każde miejsce było dobre, żeby zdrzemnąć się w ciągu dnia: drabina, rower, krzesło, warsztat pracy i kto wie co jeszcze Wietnamczycy, a precyzyjniej mężczyźni, mają tę zdolność adaptacji do każdej sytuacji.

śniadanie jemy na miejscowym markecie. Ja po raz pierwszy próbuję kawy
na ulicach Ho Chi Minh
Agnieszka jak widzi naleśniki, to od razu zamawia… tak jej zostało po Tajlandii ;P
Coca – Cola, aby się odkazić 😉
“zaplecze” restauracji 
sjesta 😉
Po drodze robiłyśmy sobie przystanki na jedzenie, soki, wizytę na lokalnym ryneczku, pączki i kawę. Wietnamska mrożona kawa – pycha. I prosta w przygotowaniu: esencja z parzonej kawy (Robusta i Arabica), kostki lodu i mleczko skondensowane. Coś wspaniałego dla podniebienia. My wypiłyśmy w ciągu godziny kilka (a na co dzień nie pijemy kawy). Możecie sobie wyobrazić, jak się po tym czułyśmy. Myślałyśmy, że zejdziemy z tego świata 😉 
kawka… mniam 🙂
I w końcu przyszedł czas na pakowanie. Zajęło nam to chwilę, bo przez czas pobytu w Wietnamie zakupiłyśmy to i owo 😉
Żegnamy się z właścicielka hotelu i ruszamy w stronę przystanka autobusowego. Żółtym autobusem dojeżdżamy na lotnisko, a z stamtąd lecimy do BKK. 
Po wylądowaniu w BKK autobusem jedziemy na Kaho San, gdzie miałyśmy zarezerwowany hotel. Ulica wita nas hukiem muzyki i szalona zabawą. Patrzymy na to zdegustowane (już wiemy czemu tak nie lubimy tej ulicy). Odnajdujemy hotel i idziemy spać. Na drugi dzień udajemy się do kliniki do Dr. Kaho San (wiem, wiem, to brzmi przerażająco), gdzie musiałam poddać się czyszczeniu rany. Wcześniej następuje dramatyczna próba dogadania się z ubezpieczycielem (PZU) w celu przelania odpowiednich środków, aby lekarz mógł wykonać mi zabieg. Po pół godzinnej rozmowie z Polska nic nie załatwiamy. Na szczęście lekarz dał mi dużą zniżkę i po wybraniu wszystkich pieniędzy mogłam mu zapłacić. 
gdyby ktoś musiał skorzystać
Po zabiegu znowu się pakujemy i ruszamy w stronę lotniska (miałyśmy wykupiony transport w miejscowej agencji) i po wielu godzinach jesteśmy w Polsce J

8 thoughts on “HO CHI MINH

  1. Podsumowujac – niezle! Na Sajgon ostrze juz sobie zeby, natomiast Khao San.. Ach, przyjechalysmy tam z Gaja kolo połnocy, srodek imprezy i w takich warunkach szukalysmy noclegu 🙂 Bylo niezle, wiem o czym mowisz 😀 Serdecznosci!

  2. Kiedyś wrócę do Wietnamu i wtedy zwiedzę południe – tym razem byłam na północy, ale decyzja gdzie jechać była trudna.
    W Hanoi byłam w niesamowicie ciekawym muzeum kobiet gdzie też było dużo o wojnie – i ciekawe było posłuchać i poczytać o innej perspektywie.

  3. Hehe kłótnia o łóżko – skąd ja to znam! Właśnie do takich absurdalnych sytuacji, gdy człowiek jest z męczony i od 30 czy 60 min szuka hostelu z normalnymi warunkami i w niezłej cenie. Ajajaj. Będąc w HCMC byłam praktycznie w tych samych miejscach, dzięki za przywołanie tylu wspomnień!

  4. Sajgon! Fantastyczna sprawa! Wstęp jak dla mnie napisany niemal jak rozpoczęcie książki przygodowej ;-)) kłótnie o łóżko – skąd ja to znam! niby tak trywialne, a tak istotne! ps – ja zawsze lądowałam pod ścianą (chlip)
    Te manekiny – trochę przerażające.
    Ej, Coca-Cola na odkażenie? A nie seteczka? ;-))

Skomentuj Somos Dos Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *