DZIEŃ 16 – DALEJ ZWIEDZAMY

Kolejny dzień, tym razem zaraz po śniadaniu (dzisiaj wybrałyśmy bardzo europejsko-amerykańskie) udałyśmy się do szpitala. I w końcu udało nam się go znaleźć.

Zatem sprawdziłam jak działa służba zdrowia w Laosie. Nie będę narzekać, chociaż wolałabym być w Polsce, przynajmniej łatwiej się dogadać 😉
Po zmierzeniu ciśnienia i temperatury (a wyszło, że jestem chodzącym zdechlakiem, bo ciśnienie jakieś 100/65, a temperatura 35.4) nastąpiło niezbyt przyjemne (bo znieczulenie bolało jak cholera) czyszczenie rany. Potem jeszcze tylko pierwsza dawka szczepienia na tężec (pozostałe dwie w Polsce), torba leków na pożegnanie i wypad. Cala przyjemność kosztowała mnie 330000 kip (jakieś 150 zł), ale wszystko, przynajmniej mam taka nadzieje, pokryje moje ubezpieczenie, zatem nie martwcie się, że nie będę miała za co wrócić do Polski 😉 Wizyta kontrolna w piątek, zatem pobyt w Luang Prabang przedłuży się o jeden dzień, co mnie osobiście raczej nie martwi, bo coraz bardziej podoba mi się to miasto.
po wizycie w szpitalu
Po wizycie w szpitalu ruszyłyśmy (znowu na rowerach) na dalsze zwiedzanie. Tym razem zwiedziłyśmy Pałac Królewski – Muzeum Narodowe z 1904 roku Króla Sisavangvonga i jego rodziny. Bardzo ładny i bardzo świecący. Co ciekawe w części muzealnej jest prezent dla króla od Narodu Polskiego 🙂  Ot taki polski akcent. W muzeum znajduje się tez taka mała kolekcja (4-5) królewskich samochodów. Takie stare amerykańskie krążowniki szos (niestety nie można tam było robić zdjęć).

 to jedna z ciekawostek: wszyscy tutaj dokarmiają Budde i inne bóstwa – sklepikarze, sprzedawcy, rybacy itd, przez co w mieście jest pełno mrówek… wszędzie

Następnie wyruszyłyśmy do muzeum etnograficznego, gdzie można było zobaczyć kolekcję ubrań, biżuterii i przedmiotów gospodarstwa domowego okolicznych plemion górskich. Bardzo kolorowe.

Potem ruszyłyśmy do Phu Si czyli kolejnego Watu, ale tym razem trzeba było wdrapać się na góre, do której prowadziło, wg mnie, tysiące schodów. Ale to przeurocze miejsce. W dodatku miałam okazje porozmawiać z mnichem. Trochę mnie to zdziwiło, bo sam mnie zaczepił, a wyczytałam gdzieś w przewodniku, że nie wolno im rozmawiać z kobietami, nie wolno im ich dotykać, nawet przyjmować od nich rzeczy. Jeśli kobieta chce im coś podarować, to musi to podarować przez mężczyznę lub położyć podarek na ziemi, żeby mnich mógł sobie sam to zabrać. No, a okazało się, po rozmowie z moim nowym znajomym, że po prostu nie wolno im dotykać kobiet. Proste? Proste :)) Było to naprawdę mile spotkanie. Uwielbiam takie sytuacje, kiedy można porozmawiać z tubylcami.
to tylko ulamek tych schodow na które musiałyśmy się wdrapać
“nasz mnich” chwile przed rozmowa
i pamiątkowe zdjęcie
takie cuda widzialysmy po drodze na szczyt
a takie mialysmy widoki
a dla tego czegos musialysmy pokonac te tysiace schodow
a w pewnym momencie pojawila sie tecza

Po Phu Si udałyśmy się na późny obiad. Tym razem zamówiłyśmy lokalna specjalność czyli LAAP. Dostałyśmy posiekane mięso kurczaka z kiełkami soi i miętą i pewnie z ichnimi przyprawami. Mi osobiście bardzo smakowało.

Laap w talerzu z lisci i dziwnie podany ryz

Na koniec wybrałyśmy się znowu na Nocny Market.

 a takie rzeczy mozna znalezc na markecie

A jutro bierzemy z Agnieszka rozwód. Ona wyrusza do jaskiń, a ja robię objazd po mieście. Moja stopa musi wypocząć w jakiś lokalnych knajpkach i lodziarniach 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *