DZIEŃ 24 – ulicami Bangkoku

Ostatni dzień w Bangkoku, to ostatni dzień naszej podróży.

Bez planów, bez zwiedzania, bez pośpiechu. Miało to być “the best of the best”. I  tym “the best” miało być jedzenie.
Po śniadanie wyruszyłyśmy w okolice Wielkiego Pałacu czyli odwiedziłyśmy hinduska knajpkę z zegarami.

pyszne smażone… coś
wystrój knajpki
nasze śniadanie
Aga się zajada

Najlepsza zupka, najlepsze smażone ruloniki i oczywiście najlepszy z najlepszych sosik do tych smażonych pyszności. Potem spacer po targu amuletów i szlajanie się po różnych targach i straganach.

targ amuletów
 miniaturki mnichów, jak żywe
 amulety
 handel uliczny
 świeża rybka?
znowu trafiłyśmy na targ kwiatów, warzyw i owoców
 
 
 smoczy owoc
 liczi…pyszne
kompozycje kwiatowe powalają
hałdy storczyków

Dotarłyśmy nawet do czegoś podobnego do galerii handlowej… hinduskiej, gdzie kupiłyśmy cudne buty (bądź co bądź jesteśmy babami), Aga zaopatrzyła się w wielgachne spinki do włosów, a ja w zegarek za 9 zł 🙂 Następnie trafiłyśmy na dom handlowy z smartphonami i tabletami, gdzie można było nabyć tablet samsunga za jedyne 200 zł. Oj przepraszam, to nie był samsung, a samsang 😉 Chociaż Samsungi Galaxy 3 były za jakieś 500 zł. Po pytaniu sympatycznej pani sprzedawczyni, “ale o co chodzi, dlaczego to takie tanie?”, sympatyczna pani powiedziała, że to podróbki samsunga.

Potem znowu wyruszyłyśmy na poszukiwanie czegoś do jedzenia i trafiłyśmy na pyszny ryż z kaczką z jakąś zieleniną i imbirem. Pychotka. W dodatku robił to przemiły chińczyk dobrze mówiący po angielsku. Jak go znajdziecie, to polecam to miejsce.

nasz obiad
Chciałyśmy jeszcze znaleźć jakieś miejsce ze sprzętem fotograficznym, ale jak to w Bangkoku w porze deszczowej o 17 lunęło. Znowu. Wróciłyśmy do hotelu i wzięłyśmy deszcz na przeczekanie. Na wieczór chciałyśmy wyruszyć na Patpong czyli do dzielnicy rozpusty.

ulewa
takim autobusem wracałyśmy do domu
nasz słit focia w deszczu. Chyba w ostatnim dniu trochę nam odwaliło 😉
krawiec na ulicy
policjant kierujący ruchem wraca do domu… chyba
Deszcz przestał padać jakieś 1,5 godziny później. Sky Trainem dojechałyśmy na Patpong. Neony, panienki, ładni chłopcy, naganiacze na ping-pong show (jak ktoś chce wiedzieć co to jest, to niech poszuka sobie na internecie) czyli tajska dzielnica rozpusty. Nie wiem dlaczego ta dzielnica jest taka słynna. Może działa na facetów. W nas  raczej wzbudziła zażenowanie.

Patpong
panienki czekające na klientów. Zrobienie tego zdjęcia skończyło się ogólnym krzykiem i wymachiwaniem rąk z ich stony
Ale Patpong podobał nam się z jednego powodu. Targu. I torebek, jakie tam kupiłyśmy.
Potem powrót do hotelu, pakowanie (nasze plecaki wyraźnie przytyły) i spanie.
A o 6 rano następnego dnia już siedziałyśmy w taksówce w drodze na lotnisko.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *