W Yogyakarcie postanowiłyśmy zostać trzy noce.
Po przyjeździe miałyśmy w planie nic nierobienie. Po zakwaterowania zmyłyśmy z siebie cały brud z podróży i przez chwilę odpoczywałyśmy.
nasz hotel – Hotel Monica
Po odświeżeniu wyszłyśmy na naszą ulicę. Wiadomo po co. Aby coś zjeść. Po drodze zakupiłyśmy wycieczkę na Bromo i Ijen z dojazdem na Bali. Początkowo miałyśmy to wszystko robić na własną rękę, ale 16 i 17 lipca w Indonezji jest koniec Ramadanu zatem wielkie święto. Przestraszyłyśmy się, że nie znajdziemy noclegu, albo będziemy miały problem z dojazdem (przedsmak tego miałyśmy w Dżakarcie). Cała impreza będzie nas kosztować 750 000rp.
Po załatwieniu wszystkich formalności ruszyłyśmy na poszukiwanie pralni (bo nasze rzeczy nadawały się już tylko do prania lub do wyrzucenia) i jakieś lokalnej knajpki. Jedno i drugie znalazłyśmy w bocznej uliczce.
to na tej uliczce (bocznej od Malioboro) znalazłyśmy nasz hotel
a tak wygląda otoczenie naszego hotelu
nasze jedzonko 🙂
Po tym wszystkim w końcu udałyśmy się na zasłużoną drzemkę, bo to był najwyższy czas odespać całą tą szaloną podróż.
Po wypoczynku udałyśmy się na spacer, który zakończył się szałem zakupowym. Niestety, a może stety, mieszkamy przy głównej ulicy, która jest jednocześnie wielkim targowiskiem.
batik
Angelika i sarong
zrobiłyśmy także pierwsze zakupy spożywcze:
herbata jaśminowa
i chipsy z batata…
…które smakują tak, jak wyglądają… bleee
Po udanych zakupach, znowu postanowiłyśmy coś zjeść. Padło na szaszłyki w sosie orzeszkowym. Gdy czekałyśmy aż pan nam je przygotuje przysiadła się do nas jakaś Indonezyjka i zaczęła opowiadać co można zobaczyć w Yogyakarcie. Podała nam parę adresów, wskazówki jak w te miejsca dojechać. A na samym końcu powiedziała, że tu w pobliżu jest niesamowita galeria i mamy szczęście, bo jutro jedzie na Sumatrę. Po jedzeniu zgodziłyśmy się, żeby nas tam zaprowadziła. I co się okazało? Pani nas pięknie podeszła, bo w rzeczywistości była zwykłą naganiaczką, a galeria sklepem sprzedającym obrazy. Szybko stamtąd uciekłyśmy. I wróciłyśmy do hotelu.
życie nocne w Yogyakarcie
Angelika i szaszłyczki
szaszłyczki z bliska
a tu jesteśmy z naszą naganiaczką
w galerii
Następnego dnia nie musiałyśmy zrywać się bladym świtem (w końcu!). Dzień miał być spokojny, bez spiny. Na początek Kraton, do którego pojechałyśmy rowerową rikszą zwaną przez miejscowych helikopterem (ok. 20 000rp).
w rikszy
Kraton jest to sułtański pałac z XVIIIw, który do dzisiaj jest zamieszkiwany przez sułtana Yogyakarty. Pałac nie powala na kolana, ale parę elementów jest ciekawych. W dodatku można trafić tam na przedstawienie. My nie miałyśmy szczęścia i trafiłyśmy jedynie na zbiorowiska panów w sarongach.
Kraton
Kolejnym punktem był Wodny Pałac. Trochę do niego błądziłyśmy, ale uparłyśmy się, że damy sobie radę same. Wodny Pałac to tak naprawdę ruiny i jedyne na czym tam można zawiesić oko, to dwa baseny. Został wybudowany w XVIII w i służył jako pełen splendoru park pałacyków, basenów i ścieżek wodnych dla sułtana i jego świty. Nie wiem jak było kiedyś, ale teraz tego splendoru nie widać.
Wodny Pałac
Po Pałacu miałyśmy iść na Ptasi Targ. Teoretycznie zaraz po wyjściu powinniśmy na niego trafić. Nie trafiłyśmy, za to na trafiłyśmy na zwykły targ, gdzie kupiłyśmy parę owoców.
ciekawostki z targu
nasze zakupy
Po zakupach wróciłyśmy w okolice naszej ulicy. Na jedzonko i po pranie. Ah te pachnące czystością ubrania 🙂
na ulicach Yogyakarty
Po tym poszłyśmy na sjestę do naszego hotelu. Miałyśmy zamiar o 16 wybrać się w stronę Prambanan na zachód słońca, ale o 16 patrząc na słońce uznałyśmy, że nie zdążymy, bo tutaj jest już ciemno o 18, a jeszcze dojazd miał nam zająć ok 45 min.
Zatem zmieniłyśmy, po raz kolejny, plany. Prambanan zostawiłyśmy na kolejny dzień.
No to co dwie kobiety mogą zrobić z nadmiarem wolnego czasu? Zakupy! Znowu szalałyśmy po Malioboro zabijając czas do rozpoczęcia teatru cieni.
Do teatru wybrałyśmy się rikszą, ale na miejscu okazało się, że jesteśmy 1,5h za wcześnie. Postanowiłyśmy połazić po uliczkach. Trafiłyśmy na koniec jakiegoś festynu, gdzie u ulicznego sprzedawcy kupiłyśmy bakso (dziwne kuleczki nie wiadomo z czego) wzbudzając zainteresowanie znajdujących się tam osób. Na sam koniec trafiłyśmy na ulicę, gdzie można było zjeść pyszności. Ja nie mogłam się oprzeć i zamówiła zupę.
bakso i typowy sposób pakowania jedzenia w Azji
zupka się gotuje 🙂
typowa „karta” dań w Indonezji
restauracja 😉
i moja zupa
Potem pędem ruszyłyśmy na przedstawienie, które okazało się…. strasznie nudne. Na szczęście wstęp nie był drogi – 20 000 RP.
I tak zakończył się nasz dzień.
przedstawienie
lalki
wyrób lalek
Kolejnego dnia miałyśmy wczesną pobudkę, bo chciałyśmy zdążyć na wschód słońca do Borobodur. Wstałyśmy o 3, taksówkę łapaliśmy o 4. Od razu na naszej uliczce zostałyśmy propozycję 500 000 za kurs w dwie strony. Dla nas to była kosmiczna cena. Kierowca szybko zszedł do 400 000, ale to wciąż było za dużo. Zatem postanowiłyśmy go zignorować. Na ulicy złapałyśmy taksówkę i po targach zgodziłyśmy się zapłacić 200 000 RP. I tu popełniłyśmy pierwszy poważny błąd tego dnia. Nie powiedziałyśmy, że droga ma być w dwie strony. I po przybyciu na miejsce facet wziął pieniądze i pojechał sobie mówiąc, że on się zgadzał na kurs w jedną stronę.
Kolejny błąd jaki popełniłyśmy, to kupując bilet wstępu (a musicie wiedzieć, że na wschód słońca jest droższy) nie powiedziałyśmy, że chcemy też jechać do Prambanan. Wtedy w tej samej cenie dostałybyśmy dwa bilety. A tak zapłaciłyśmy 380 000 RP. Czyli jakąś kosmiczną cenę. I muszę Wam napisać, że nie warto. Dlaczego? Bo są tam tłumy ludzi, przez co wschód słońca traci cały urok. Inną sprawą jest to, że świątynia jest otwarta od 6 i, moim zdaniem, kupując zwykły bilet spokojnie można zdążyć na wschód słońca.
Sama świątynia jest przepiękna. Pochodzi z VIII w i jest jednym z największych obiektów kultu buddyzmu na świecie.
Borobudur
szczegóły na ścianach
i przepiękny wschód słońca
i tłumy ludzi
Budda też ogląda wschód słońca
„dzwonki” z Buddami
w każdym dzwonku jest Budda
widzicie Buddę?
ta da!
Borobudur to nie tylko świątynia
a w okolicach świątyni można zjeść taką zupkę… z torebki 😉
Do Yogyakarty wróciłyśmy autobusem. Miałyśmy trochę problemów, żeby trafić na dworzec, ale w sumie droga jest bardzo prosta. Po wyjściu z terenu świątyni należy skręcić w prawo, następnie iść cały czas prosto. I gdy już skończy się droga prosto, należy skręcić w lewo. I znowu prosto.
Bilet do miasta kosztował nas 20 000. Śmieszne było to, że na początku kierowca powiedział nam, że bilet kosztuje 25 000. Po prostu spróbował czy wyciągnie od naiwnych turystek więcej 😉
Po dotarciu do Yogyakarty musiałyśmy się przesiąść do miejskiego autobusu 2A, który zawiózł nas na Malioboro. Cena biletu 3200. Od razu postanowiłyśmy ponownie poszukać Ptasiego Targu. Pojechałyśmy tam rikszą i znowu nic. Dopiero dwa dni później przeczytałyśmy, że targ został przeniesiony w inne miejsce 🙁
Do hotelu ponownie wróciłyśmy rikszą. Znowu mała sjesta i o 15 ruszyłyśmy miejskim autobusem do Prambanan. Przystanek jest na Malioboro (trzeba szukać takiej metalowi szklanej budki. Bilet 3200 rp, autobus nr 1 A. Jedzie się tam ok godziny i jest to ostatni przystanek. Następnie trzeba kawałek dojść. Nie sugerujcie się taksówkarzami, którzy mówią, że wejście do świątyni jest daleko. Dojście jest bardzo proste. Po wyjściu z autobusu kierujecie się na główną ulicę i skręcanie w lewo. I po jakiś kilkuset metrach dojdziecie do wejścia.
Sama świątynia jest piękna. Pochodzi z IXw i została poświęcona Śiwie, Wisznu i Brahmie. W 2006 roku ucierpiała podczas trzęsienia ziemi, ale jest sukcesywnie odbudowywana.
Angelika – celebrytka 😉
Z powrotem również wróciłyśmy autobusem. Następnie pakowanie i spać, bo następnego dnia wyjazd w stronę Bromo.
Patrząc na twoje zdjęcie z rzeźbą – widać ,że tęskniłaś za swoim psem 🙂
ja zawsze tęsknię za swoim psem 🙂