DZIEŃ 11 – Chiang Mai

Dzień, w którym postanowiłyśmy zwiedzić Chiang Mai. Ruszyłyśmy gdzieś ok 9.30, ale zaczęłyśmy od śniadania. Tym razem padło na kuchnie wegetariańską. Nie powalała. Potem Agnieszce zamarzył się shake owocowy, taki jaki ja piłam w niedziele na targu. Po długich poszukiwaniach znalazłyśmy je znalażłyśmy.
nasze śniadanie
i nasze znalezione sheke’i
jedna z ulic
Jeszcze wpadłyśmy do agencji turystycznej spytać się jaki będzie koszt wynajęcia skutera, ponieważ miałyśmy zaplanowany na następny dzień park narodowy i chciałyśmy tam się dostać na skuterze. 95 km w jedna stronę. Cena wynajmu na cały dzień 200BHT. Wiec wynajęłyśmy.
No i ruszyłyśmy zwiedzać. Chiang Mai to miasto zwane miastem wspaniałych Watow. Jest ich tu mnóstwo. Na każdej ulicy, w każdym zakątku stoi jakiś Wat. My na ten dzień zaplanowałyśmy 4. Do tego dorzuciłyśmy wizytę w sklepie z wyrobami plemion górskich (coś w rodzaju naszej cepelii) i na koniec bazar.
Na początek sklep, w którym zakupiłyśmy parę rzeczy, pięknych, ręcznie robionych rzeczy, czasami za śmieszna cenę. A potem poszły Waty.
Nie napisze Wam teraz nazw tych Watów, bo nie mam przy sobie notatek. Oczywiście każdy przepiękny, ciekawy, ale po zobaczeniu kilku zlewają się w jedno. Nasz szczególnie zainteresowali siedzący przed ołtarzami mnisi. Martwi. I tu mam problem, bo z Aga zastanawiałyśmy się czy to zabalsamowane zwłoki czy rzeźby z wosku. Ja stawiam na 1, bo byli naprawdę realistycznie odtworzeni.
a Wy na co stawiacie?
Waty zwiedzałysmy bardzo długo ze względu na…. upał (a to niespodzianka, nieprawdaż?). Co chwile robiłyśmy sobie przerwy. A do ostatniego Watu wybrałyśmy się taksówką.
pierwszy Wat Chang Taem, do którego weszłyśmy trochę przez przypadek
i mnich czytajacy gazetę
ruiny Watu Chiang Mun
Wat Chedi Luang
a w środku na suficie podwieszone były prośby o pomyślność
 
skarbonki 🙂
 a tutaj pod sufitem wisiały banknoty
dzwoneczki
trochę inny Budda
cegiełki sprzedawane przy Wacie
reguły, które trzeba przestrzegać
 
a przy jednym Wacie była impreza firmowa Hp i tam nas poczęstowano bananem zapiekanym z ryżem. Pychotka
Aga wypoczywa
Przy ostatnim Wacie, do którego Aga już nie chciała wchodzić, bo nie chciało się jej zdejmować  butów (len z niej śmierdzący), podszedł do niej kierowca tuk-tuka i zaproponował wycieczkę po sklepach z biżuterią, parasolkami i jedwabiami za śmieszną cenę 60 BHT. Zgodziłyśmy się, bo i tak miałyśmy kupę czasu.
I tak zaliczyłyśmy sklep z biżuterią, gdzie zobaczyłyśmy całą produkcję. Ceny tam powalały, bo pani, która oprowadzała nas po sklepie zaproponowała nam jeden ze skromniejszych pierścionków (pewnie na tyle nas wyceniła) za skromne 1000 euro. I tak się pomyliła, bo nas ne było stać nawet na 100 euro 😉
w jedwabnym sklepie można było zobaczyć jak tka się jedwabne tkaniny
Po sklepie z biżuteria ruszyłyśmy do sklepu z jedwabiem. Ponownie najpierw pokazano nam produkcję, a potem nastąpiło zaproszenie do sklepu. Nic ciekawego nie wpadło nam tam w oko, a jak wpadło, to cena rozwalała.
Potem nasz kierowca, na nasze życzenie, odwiózł nas na market. Tam zjadłyśmy coś na zasadzie spróbujmy. Wszystko nam smakowało.
na to coś słodkiego skusiła się Aga
u tej przemiłej pani zjadłam pyszna zupkę
Następnie ruszczymy w stronę poczty, zahaczając po drodze o targ kwiatowy. Kwiaty jak zwykle cudne.
Po poczcie znowu na bazar, tym razem nocny. I znowu ubyło nam z portfela parę setek BHT.
I powrót do domu.
w drodze na pocztę…
…trafiłyśmy na targ kwiatowy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *