Ostatni dzień w raju. Znowu nie spieszyłyśmy się ze wstawaniem. Po południu miałyśmy zaplanowany wyjazd do Chiang Mai. I tak nudziłyśmy się przez parę godzin. Dochodzę do wniosku, że raj jest w porządku… ale nie za długo.
nasz sypialnia
kuchnia – tu się gotuje
kuchnia – tu się zmywa
Ok. 17 przyjechał nasz kierowca, pożegnałyśmy się z Smartem i ruszyłyśmy z powrotem do jego mieszkania w mieście. Znowu nas wytrzęsło, bo znowu jechałyśmy na pace. Nawet Aga nie dala rady.
Sama podroż trwała ok 1,5 godz. Gdy wysiadałam z samochodu doszłam do wniosku, ze Tajlandia na mnie poluje. Tym razem o mały włos, a przejechałby mnie skuter. Aga prawie umarła ze śmiechu. Zastanawia się co następne sobie uszkodzę.
nasz kolejny środek transportu
i takie miałyśmy widoki, jak wracałyśmy
Po szybkim zakwaterowaniu znowu ruszyłyśmy na miasto coś zjeść, pospacerować po uliczkach. Pooglądałyśmy szczury… a co! No i na koniec hit zakupowy – Tiger balm czyli tajski lek na wszystko. Coś nasz w stylu naszego dawnego kotka. I działa. Będzie trzeba zakupić tego więcej 🙂