DZIEŃ 9 – tratwy i słonie

AKTUALIZACJA: W internecie jest wiele artykułów na temat traktowania słoni w Tajlandii. Poszukajcie, sprawdźcie, wyróbcie sobie własną opinie. Czy ponownie wybrałabym się na słonie? NIE
Jak to w raju mogłyśmy leniuchować ile wlezie, wiec wstałyśmy dopiero po 8 i zanim doszłyśmy do jadalni, to wszyscy już pracowali na ogrodzie. Po śniadaniu Aga lubiąca grzebać w ziemi dołączyła do reszty, a ja darowałam sobie tą przyjemność i wylądowałam na hamaku. I tak nam minął czas do obiadu.
nasz Hibiskus
i ukochany hamaczek
widok z naszego domku
wiedzieliście jak rosną ananasy? Nie? To popatrzcie
jedna z alejek
Po obiedzie ruszyliśmy na nasze adventure czyli spływ tratwa bambusową i przejażdżkę na słoniach.
Spływ był bardzo fajny. Woda chłodna, nasz flisak śmieszny. Co jakiś czas pozwalał kierować tratwa Agnieszce. I jakby to napisać…. flisak z niej kiepski. Nawet zdarzyło jej się tak uderzyć w skale, że  zleciała z tratwy prosto do wody. Śmiechu było sporo 🙂
.
Potem słonie. Cudowne. Spokojne i nawet nie odczuwało się ich wielkości. Akurat tam gdzie byliśmy jedna ze słonic miała młode słoniątko. I diablica nie pozwalała się do siebie zbliżyć, bo od razu broniła swoje maleństwo, podnosząc trąbę i robiąc parę kroków do przodu. I wtedy dopiero można było odczuć wielkość i sile słonia.

słoniątko
sesja zdjęciowa ze słoniami
Agnieszka dokarmia 🙂
Sama przejażdżka była bardzo fajna. Na słoniach siedzi się wygodnie, bez strachu, że jest tak wysoko. Nasza przejażdżka trwała jakieś 45 min. Na koniec, po ponownym przekraczaniu rzeki, słoniki brały kąpiel, przy okazji sprawiając, że my tez się wykapałyśmy 😉 Oczywiście było to specjalnie zrobione przez naszych poganiaczy/treserów. My piszczałyśmy, oni mieli zabawę.

wsiadanie na słonia nie było rzeczą prosta, ale Agnieszce poszło to łatwo
przekraczamy rzekę. Przy okazji możecie zobaczyć jak wygląda spływ
przymusowa kąpiel 🙂
Wracając (a znowu zaczęło padać) Samart zaczął się pytać, kto ma ochotę poprowadzić jego samochód (Toyota Hilux). Pytanie było raczej prowokacja, bo miał pewność, ze żadna z nas się nie odważy. Ale się pomylił. Bo kto miał ochotę? No oczywiście, że ja. Dał mi ten samochód poprowadzić ten samochód przez jakieś ostatnie 200 metrów, chociaż już myślałam, że w życiu nie da mi poprowadzić te swoje cacko. Mina mu trochę zrzedła, gdy zaczęłam się pytać gdzie jest gaz, hamulec i jak wrzuca się biegi. Było to spowodowane tym, że musiałam się upewnić, że wszystko jest tak samo jak w Europie. Przypominam, że w Tajlandii jeździ się po prawej stronie, kierownica tez jest po prawej. Ale dałam rade 🙂 Było super 🙂 Nie opisze szczegółowo, jak sprawdzałam, jak są rozmieszczone pedały gazu i sprzęgła, bo moi rodzice czytający tego bloga dostana zawalu serca (mamo, tato pozdrawiam :)).
I na koniec hit. Na tratwach była z nami Tara. I jakoś pod koniec spływu zadała mi pytanie: czy my   płyniemy w to samo miejsce z którego wypłynęłyśmy? Nie wiem co ona myślała, ze rzeka zrobi kolo? Jeśli amerykańska edukacja stanowi wzór dla polskiego rządu, to zmierzamy do zagłady 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *