DZIEŃ 4 – Kanchanaburi

W Kanchanaburi miałyśmy zaplanowane dwa dni.
W planach na pierwszy dzień miałyśmy zwiedzanie mostu nad rzeka Kwai i Drogę Śmierci. W związku z tym postanowiłyśmy zorganizować sobie wycieczkę pociągiem z Kanchanaburi do Nam Tok.  Pociąg wyruszał ze stacji kolejowej o 10.30. Cena biletu 100BHT.

przygotowania do wyjścia. W naszej robaczarni jest nawet toaletka… i to jedyne plusy tego miejsca
sam hotel otoczenie ma urocze
i jest położony nad sama rzeka
tablica przyjazdów/odjazdów na dworcu w Kanchanaburi. Trochę nam zajęło zrozumienie o co w tym wszystkim chodzi
a tak wygląda dworzec

Pociąg jest podzielony na kilka części. Dla białasów, tubylców i innych (u nas to były japońskie wycieczki).  Co jeszcze bardziej ciekawe każda z tych części (wagony) pociągu stała na innych torach.  O godz. 10.30 nastąpiło łączenie tych wagonów w jeden pociąg. Trwało to dobre pół godz.

Sama podroż pociągiem bardzo mila. Na jednym z blogów przeczytałyśmy, że warto podróżować na schodach pociągu. To był dobry pomysł. I tak siedząc na stopniach podziwiałyśmy  tajskie widoki. Najbardziej spodobał nam się odcinek drogi, w którym przejeżdżałyśmy mostem nad rzeką. I tam postanowiłyśmy wysiąść. Czy dalej było ciekawiej? Być może, ale tego nie wiem.

w pociągu. Sam pociąg w środku udawał “dawny” pociąg
przejazd przez słynny most
prócz siedzenia i oglądania widoczków bawiłyśmy się we wspólne fotografowanie
nie tylko my uznałyśmy, ze to najlepsze miejscówki
najciekawsza cześć drogi – przejazd nad rzeka
a jak najciekawsza cześć, to trzeba się bardziej wychylić

Za to nasza miejscowość była urocza. Składała się z dwóch części połączonych mostem kolejowym, przez który niedawno przejechałyśmy. Obok torów jest jaskinia przerobiona na świątynie jakiegoś Buddy. Oczywiście musiałyśmy tam wejść. No i na wejściu zostałyśmy naciągnięte na zakup kadzideł ofiarnych, które zapaliłyśmy w asyście naszego naciągacza (bo nam kazał), a następnie trzy razy musiałyśmy uderzyć w dzwon. Co to oznacza? Nie wiem, ale może znajdzie się jakiś buddysta czytający tego bloga i mi wytłumaczy.

tu postanowiłyśmy wysiąść
świątynia w jaskini. Ciekawa?
 Po tym rytuale postanowiłyśmy przejść do drugiej części tej miejscowości. Przypominam Wam, że są one połączone mostem kolejowym. Hmmm… czy ktoś z Was w Opolu przechodził mostem kolejowym przez Odrę. Jeśli tak to to jest takie samo uczucie, tylko, że most jest o wiele dłuższy. Czy muszę dodawać, ze trzeba było tym samym mostem wrócić z powrotem?

słynne kolejowe przejście. Tu jesteśmy po jednej stronie
a u widok z drugiej strony tej uroczej miejscowości
czyż nie jest uroczo?
 
Agnieszka daje mi do zrozumienia, żebym się od niej odczepiła. Jak nie wiecie o co chodzi, to popatrzcie na palce 😉
A teraz specjalna informacja dla moich rodziców. Mamo, tato  nie było tak niebezpiecznie, bo okazało się, że tym mostem przechodzą tubylcy,  a pociąg za każdym razem zatrzymuje się przed nim, czeka parę minut i daje sygnał, że jeśli jeszcze jesteś na mości, to należy się pospieszyć.  Po powrocie z drugiej strony miasta poszłyśmy się czegoś napić i w tym czasie uciekł nam pociąg powrotny. Niestety na następny trzeba było poczekać ponad 2 godz, a zaczęło lać (jak zwykle), a wszystko co było do oglądania w tej miejscowości już oglądnęłyśmy. Czyli dwie godz nuuudy.
Potem pociągiem do  Kanchanaburi, jeszcze sesja zdjęciowa ze słynnym mostem, po drodze zjadłyśmy pyszne owoce morza, które same musiałyśmy sobie upiec na czymś w rodzaju grilla (świetny patent na biznes w Polsce… o ile sanepid da na to pozwolenie) i powrót do naszej robaczarnii.

nasz powrotny pociąg
czekając na pociąg zauważyłyśmy takie drzewo
sesja zdjeciowa
patent na biznes w Polsce
grill

0 thoughts on “DZIEŃ 4 – Kanchanaburi

  1. Bardzo fajne wpisy, nawet się trochę uśmiałam:D Już czekam na dalszy rozwój zdarzeń. Pozdrowionka, Moni.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *