DZIEŃ 23 – farma węży w Bangkoku

Noc w pociągu nie była wygodna. Strasznie ten pociąg hałasował i szarpał. No, ale dojechałyśmy do Bangkoku. Tuk-tukiem dojechałyśmy do naszego hotelu New Road Guesthouse (450BHT za pokój).

Szybki prysznic i ruszyłyśmy na miasto. Założyłyśmy, że ostatnie dwa dni w Tajlandii potraktujemy zupełnie lightowo.
Na początek zaplanowałyśmy Snake Farm czyli Farma Węży prowadzona przez Czerwony Krzyż. Miejsce, gdzie jest wytwarzana szczepionka przeciw ukąszeniom węży. Można tam zobaczyć różne gatunki węży, a także wystawę poświęconą wężom (czyli szkielety, skóry, anatomia itp.). W dodatku o godz. 11 pracownicy pokazują proces dojenia węży czyli pobieranie jadu. Naprawdę warto było to zobaczyć.

godziny otwarcia
węże
wystawa
przed dojeniem krotki wyklad i pokaz
i króciutki filmik pokazujący dojenie

O 14.30 miał być pokaz węży. Miałyśmy więc sporo wolnego czasu, więc postanowiłyśmy pójść do Parku Lumphini, miejsca gdzie Tajowie wypoczywają. Nasz wypoczynek polegał na pływaniu po jeziorze…kaczuszkami 🙂 Było fajnie, sielsko i anielsko. Widziałyśmy też krokodyle pływające w tym stawie. No dobra, przyznaję się, że to nie były krokodyle tylko warany. I żeby nie było, że jestem taka mądra, to musiałam sprawdzić na internecie co to za zwierzęta.

w parku pływają kaczuszki
widok z kaczuszki
kaczuszki rządzą 🙂
krokodyle 😉
O 14 wróciłyśmy na farmę węży na show. Niesamowite wrażenie. Omówienie każdego gatunku ich zachowania, gdzie można je spotkać. Taki show edukacyjny. A na koniec można sobie było zrobić zdjęcie z wężem. Cudo 🙂 Naprawdę warto iść na Farmę Węży i wydać te 200BHT.

węże robiły wrażenie
 pracowników farmy można tylko podziwiać
 gwóźdź programów
namawianie Agnieszki przebiegło tak:
ja: Aga idź sobie zrobić zdjęcie
Aga: nie
ja: no idź, nie bój się
Aga: nie
ja: idź, ten wąż jest taki fajny w dotyku
Aga: nie
i tak 10 min
ale poszła. Nie ma to jak dar perswazji 😉
i jeszcze parę filmów
 
Potem wybrałyśmy się do Domu Jima Thompsona.

w drodze do Muzeum

Jest to jeden z najlepiej zachowanych tradycyjnych domów w Bangkoku. Do muzeum dotarłyśmy tuż przed 17 i załapałyśmy się na ostatnia oprowadzaną grupę  (bo w tym muzeum chodzi się z przewodnikiem, a raczej przewodniczką). Sam dom jest warty odwiedzenia i robi wrażenie. Dużo zieleni, dom w drewnie. Niestety nie można tam robić zdjęć.

park w Domu Jima Thomsona
Potem powrót do hotelu Sky Trainem.

Sky Train
tory

W czasie powrotnej drogi wpadłam na genialny pomysł, żeby popłynąć do Chińskiej Dzielnicy na kolację, a dokładnie na zupkę, którą jadłyśmy pierwszego dnia w Bangkoku. I wszystko byłoby w porządku, ale jak dopływałyśmy do naszego przystanku to lunęło. Istne oberwanie chmury. Zostało nam tylko spuścić głowę i wrócić powrotnym statkiem z powrotem do hotelu. Dopłynęłyśmy do naszej stacji Saphan Taksin czyli jak my mówiłyśmy do Stefana Taskina i na straganach kupiłyśmy parę szaszłyków. Były zjadliwe.

szaszłyki i tajski sposób pakowania… wszystkiego

W tym czasie deszcz trochę ustał, żeby po jakieś 15 min przerwie znowu lunąć. I tak wróciłyśmy do hotelu kompletnie przemoczone. No przynajmniej ja byłam przemoczona, bo Agnieszka przezornie zabrała ze sobą kurtkę przeciwdeszczową. Cwaniara 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *