Jak zwykle podróż zaczęła się w Opolu. Tym razem o 6.38 wyruszyłam pociągiem w stronę Warszawy. Po godzinie, w Kedzierzynie-Kozlu, dołączyła do mnie Ania. Z Gosią spotkałyśmy się już na lotnisku, na Okęciu.
Samolot wystartował z 50 min opóźnieniem o godz. 16.10. W Kutaisi był po 21. Nocleg miałyśmy zarezerwowany w hostelu Kolga (www; facebook). Z lotniska do Kutaisi dojechałyśmy maszrutką. Koszt 5 lari od osoby.
Ciekawostką było to, że kierowca nie wiedział gdzie znajduje się nasz hostel i nie kojarzył ulicy. Więc powiedział nam, ze wysiądziemy na dowolnym przystanku, a Kutaisi jest tak małe, że jak chwile się pokręcimy, to na pewno znajdziemy naszą ulicę. Taaaaa. W ponad 170 tysięcznym mieście. Z plecakami.
Na szczęście pomocnik kierowcy wiedział, gdzie znajduje się ta ulica i nawet zostałyśmy odwiezione pod same drzwi.
hostel Kolga
a taki jest widok z tarasu
Sam hostel jest fajny. Nina, właścicielka, mówi po polsku. Jej mąż, Dawid, rozumie polski, chociaż odpowiada po angielsku. Można z nim porozmawiać także po rosyjsku. No i oczywiście po gruzińsku.
Po zakwaterowaniu poszłyśmy na taras, gdzie zostałyśmy poczęstowane winem domowej roboty (pyszne) i poznałyśmy innych gości hotelu. Byli to 4 Polacy, którzy dali nam parę rad co, gdzie, jak. Posiedziałyśmy chwilę i poszłyśmy spać.